czwartek, 22 listopada 2012

Człowiek Pisze #3

Gewciu

Życie i twórczość Austina Peralty



Dzisiaj rano dotarła do mnie niesamowicie smutna wiadomość. Dowiedziałem się, że jeden z moich ulubionych pianistów i kompozytorów Austin Peralta nie żyje, a okoliczności śmierci na chwilę obec nie są znane. Co prawda jego twórczość znałem dość krótko, jednak przez ostatni miesiąc wywarła na mnie niesamowite wrażenie. Praktycznie z miejsca postawiłem ją (obok twórczości Roberta Glaspera) na piedestale współczesnej muzyki jazzowej.

Pomimo, że Austin Peralta należał do mojej ulubionej oficyny wydawniczej Brainfeeder, to jego losy zacząłem śledzić dopiero na początku października kiedy dowiedziałem się, że przyjeżdża do Polski na dwa koncerty. Były to występy w Gdańsku na festiwalu Jazz Jantar i w Warszawie w ramach Warsoul Session w nowym klubie Sztuki i Sztuczki. Zacząłem interesować się szczególnie tym drugim wydarzeniem, wydawało mi się to dobrą opcją by zaczerpnąć trochę muzycznej kultury. Tradycyjnie zacząłem szperać. Jak się okazało, Austin to urodzony w 90 roku istny geniusz gry na fortepianie. Pochodził z Los Angeles i był synem słynnego deskorolkowca Stacy Peralty (autora filmu Dogtown and Z-Boys). Skąd więc u pochodzącego z zachodniego wybrzeża młodzieńca takie zamiłowanie do muzyki klasycznej? Nie wiadomo. W szoku byłem kiedy czytałem, że uwielbiał i inspirował się kompozycjami Polaków – Chopina czy Zimermana.



Niezwykły talent sprawił, że w wieku 22 lat młody Peralta miał na swoim koncie wydane już trzy płyty. Dwie pierwsze (wydane w 2006 roku przez japoński odział Sony) - Maiden Voyage oraz Mantra – nie cieszyły się jednak wielką popularnością. Sam artysta nigdy dużo o nich nie wspominał. Pewnie dlatego, że ich zawartość w dużej mierze narzucona była przez wytwórnię, a może dlatego że najzwyczajniej nie był w pełni z nich zadowolony. Dopiero trzeci album Endless Planets wydany w 2011 roku okazał się wielkim sukcesem. Tym razem razem Austin od początku do końca stworzył kreację krążka zamieszczając na nim tylko i wyłącznie swoje kompozycje. 



Warto też wspomnieć o tym z kim Peralta współpracował. W 2007 roku na Tokyo Jazz Festival był częścią niesamowitego kwartetu fortepianowego, który obejmował legendy takie jak Chick Corea, Hank Jones i Hiromi Uehara. Gdy po roku studiowania w Nowym Jorku w New School University wrócił do Los Angeles to nawiązał współpracę z takimi muzykami jak: Stanley Clarke, The Cinematic Orchestra, Flying Lotus, Erykah Badu, Thundercat, Jaga Jazzist, Miguel Atwood-Ferguson i wielu innych. 



Wszystko to sprawiło, że byłem zdecydowany wpaść na koncert do Warszawy. Niestety pech chciał, że termin bardzo mocno mi nie przypasował i plany porzuciłem. Czytając relacje zazdrościłem uczestnikom, że byli częścią fascynującego spektaklu i występu. Dziś, prawie 3 tygodnie po fakcie, żałuję jeszcze bardziej. Już nigdy nie będę miał okazji usłyszeć Austina na żywo, a możliwość ta była praktycznie na wyciągnięcie ręki. Wielka szkoda również, że młody i cholernie uzdolniony Peralta już nigdy nie będzie miał szansy zabłysnąć jako gwiazda naprawdę wielkiego formatu. W świecie muzyki jazzowej nie było chyba ani jednej osoby, która nie wróżyłaby mu kariery. Wielka strata, nie tylko dla jazzu, ale też dla świata. Austin był zwykłym długowłosym chłopcem, który zawsze się uśmiechał, który tworzył z pasją i zacięciem. Dążył do perfekcji, nie zapominając o najważniejszym – muzyka to przede wszystkim świetna zabawa. Trzymaj się Austin!


1 komentarz:

  1. Też miałam iść na ten koncert i nie mogłam.... Jak to się czasem dziwnie toczy to życie.

    OdpowiedzUsuń